piątek, 18 kwietnia 2014

Dostałam list zatytułowany "List otwarty do Ewy Z."

List otwarty do Ewy Z.

Nie znamy się i nie rozmawiamy o poezji. Ale może porozmawiamy. Porozmawiajmy jednostronnie, czyli ja mówię, a Pani nic nie mówi, bo nie zna mnie, bo nie wie, że do Niej piszę.
Ponieważ to są tematy, które dla niewielu ważne, dla mnie najważniejsze, dla większości omijane, raczej zabawne, albo nijakie, ignorowane z samej ich natury:

Poezja moja Pani to stan umysłu, swoiste zaczadzenie ideą, permanentna potrzeba przetwarzania obserwowanego na słowo, transpozycja i deformacja.
Poetą się jest, nie jest, albo bywa. Zdecydowanie wolę tę pierwszą opcję. No i kiedy chwalą jako poetę należy do tego podchodzić wyjątkowo nieufnie. Prawie zawsze jest jakiś wymierny powód chwalenia. Poeta winien być niewrażliwy na wyrazy zachwytu oraz osobliwie wrażliwy na krytykę, naiwny światem, wyrachowany codziennością. Ponieważ buduje – niech stanie się budowniczym, architektem z własną kielnią. Ponieważ destruuje – niech odwiedzi pobliski skup złomu, poprzygląda się namiętnie firmom z liniami do sortowania odpadów.
Gwiazdy nie są wyzwaniem. Wyzwaniem są osoby okadzone mianem znajomych lub nie daj Boże przyjaciół.
W wierszach nie ma masła, a jeżeli jest, to nie są wiersze. W wierszach nie ma chili, a jeśli jest, powinno być dawkowane z umiarem. Wiersz jest albo autentyczny, albo powinno się go spalić. Znakomita większość tekstów nadaje się na spalenie na stosie ofiarnym. Każdy z poetów powinien mieć swoje prywatne rytualne krematorium. I niech ono pracuje pełną parą! To co się uchowa niech pójdzie między żarna: czystą mąkę przesieje się później – i tak z reszty najczęściej mamy zakalec.
Gdzie jest zatem poezja? Otóż najczęściej w plewach. Te mało kogo obchodzą, mało kto je dostrzega – przychodzą zadrą w oku po latach przywianą przypadkowym wiatrem. Ten wiatr jest poza grupami i stowarzyszeniami, poza salonami i antysystemowymi wyzwaniami. Cóż po nich pozostanie?
Tu nie ma miejsca na oświadczyny, albo na rozliczenia z zawałem ojca. Nie ma miejsca na strzały z pistoletu, słodkie pączki i pierdolety w rodzaju: „lubię to, tweetnę kilkanaście słów, albo mama cię zabije, kiedy się dowie że paliłeś”.
Przyjdzie przypadkowy chromy na głowę poeta, napisze wiersz. Nie wyda, bo go nie lubią. Wyda bo oszczędzi na wódce, albo polubił go ktoś, kto nie zna się na poezji, albo na zależnościach. Za kilkadziesiąt lat przyjdzie na przykład taki BOY-BIS. Powie: to jest poezja, albo nie powie, tylko będzie czytał. Czytanie czasami wystarczy. Nieśmiertelność gwarantowana.
Tylko po co?
Na koniec zasadnicze pytanie: poezja? panie, a na co to komu? trzy metry pod niebem i aniołami, które kojarzą się z kiczem. Coś się dzieje, coś się zaczyna – nie ważne, że tylko w głowie. Dajmy sobie uciąć nasze głowy! Wystawmy je na licytacje! A potem napiszmy o tym wiersz.
I tak nikomu nie powinno się wierzyć! W poezji zwłaszcza!

Brak komentarzy: